Ostatnio bardzo niechętnie przyjmuję do współpracy kobiety, które chcą przygotować się do zawodów sylwetkowych i mam ku temu wiele powodów.

Najważniejszy z nich – to się mija ze zdrowiem, a nawet najmądrzejsze podejście do procesu redukcji pod zawody sylwetkowe nie zostanie obojętne dla naszego zdrowia. Piszę ten artykuł nie tylko dlatego, że moje zdrowie bardzo mocno ucierpiało przez przygotowania do zawodów, a przede wszystkim dlatego, że zwraca się do mnie bardzo wiele kobiet, które również straciły zdrowie w wyniku jednorazowej lub wielokrotnie, często źle przeprowadzonych diet redukcyjnych. Chcę więc poruszyć w tym artykule wpływ redukcji na aktywność hormonów tarczycowych.

Ten artykuł jest apelem do kobiet – jesteśmy o wiele bardziej niż mężczyźni narażone na zaburzenia metaboliczne. Zanim zaczniecie wchodzić na rygorystyczną redukcję pod zawody sylwetkowe – szczególnie wtedy kiedy genetyka nie obdarzyła Was i całe życie ciężko Wam utrzymać niski poziom tkanki tłuszczowej (niższy niż te magiczne i właściwe dla kobiety 18-26%) , kiedy macie predyspozycje do szybkiego zatłuszczania się czy kiedy też redukcja postępuję bardzo opornie i wymagana ogromnej ilości restrykcji energetycznych oraz dużej ilości treningów … Lepiej odpuścić, trenować dla siebie i własnego zadowolenia – dalej progresować sylwetkowo, ale pogodzić się z myślą, że scena jest dla bardziej obdarzonych genetycznie / metabolicznie. Scena jest dla osób, których organizm ma wysokie możliwości adaptacyjne na bodźce stresowe. Nie mówię, że nie można redukować… Jak najbardziej, ale z głową: można do zdrowej / optymalnej zdrowotnie ilości tkanki tłuszczowej, a nie do utraty okresu, libido, włosów, paznokci i w dodatku ogólnych zaburzeń hormonalnych… Można i trzeba ćwiczyć, utrzymywać szczupłą i wysportowaną sylwetkę, prowadzić ogólnie aktywny tryb życia i właściwie się odżywiać, ale nie decydować się na redukcję do tak niskiej ilości tkanki tłuszczowej jaką wymagają zawody sylwetkowe, bo taka jest teraz moda już po paru miesiącach treningów siłowych… Jeśli oczywiście nie chcecie zrobić sobie krzywdy pod kątem zdrowotnym i psychicznym do końca życia.

Mając nadzieję, że każdy przeczytał poprzedni artykuł o enzymach dejodynazy typu I, II i III, teraz wyjaśnię o co chodzi z wpływem każdej następnej redukcji na nasze zdrowie metaboliczne.


Ostre / rygorystyczne redukcje z nadmierną aktywnością fizyczną i dużym ujemnym bilansem kalorycznym lub chroniczne „jestem na diecie” całe dorosłe życie odkąd siebie pamiętamy, może doprowadzić do spadku wewnątrzkomórkowego i krążącego T3 nawet o 50%, co znacznie może obniżyć podstawową przemianę materii nawet do 15-40%.

Przez chroniczne redukcje praca tarczycy i „metabolizm” często nie wracają do normalnego poziomu, a ciało pozostaje w trybie głodu latami mimo wznowienia normalnego przyjmowania pokarmu, przez co w takiej sytuacji jest bardzo trudno utrzymać wagę. Każdy kto miewał efekty jo-jo wie dobrze jak szybko wzrasta poziom tkanki tłuszczowej przy najmniejszym zaniedbaniu i utraceniu czujności w pilnowaniu spożytej energii.

Badania pokazują, że już po 7 do 25 dniach od stowrzenia deficytu energetycznego na ujemnym bilansie/ograniczenia kalorii występuję znaczne zmniejszenie się aktywności enzymu D1, powodując zmniejszenie konwersji T4 do T3 z 50% obniżeniem T3 na poziomie komórkowym. Taki dramatyczny spadek T3 jest związany ze wzrostem D2 i tłumieniem D1, a więc w takiej sytuacji nie nastąpi zwiększenie stężenia TSH lecz raczej spadek ze średnio 1,20 ng/ml do 0,7 ngml, co znowu wskazuje na fakt, że TSH jest słabym wskaźnikiem tego co się dzieje z aktywnym metabolicznie T3 w organizmie – zwłaszcza u sportowców, zmęczonych i przetrenowanych będących już zbyt długo na redukcji. Każdy kto przeczytał poprzedni artykuł zrozumie o czym tu piszę i dlaczego tak się dzieje.

Badania opublikowane w American Journal of Physiology, Endocrinology and Metabolism mówią, że osoby, które straciły na wadze w przeszłości (były na diecie redukcyjnej minimum raz lub więcej) miały znacznie niższy SPM (spoczynkowa przemiana materii) niż osoby o mniej więcej stabilnej masie ciała przez większość dorosłego życia. Poziom fT3 (przy idealnych wynikach TSH i fT4 oraz fT3 w granicach norm labolatoryjnych) u pacjentów ze zredukowaną wagą w przeszłości był o 25% mniejszy niż u osób, które nie stracili ani nie przybrali z powrotem znaczącej wagi w przeszłości. To istotne zmniejszenie stężenia fT3 może robić po górkę w ponownej redukcji wagi lub powodować szybkie odzyskiwanie utraconej wagi i jako „bonus” : chroniczne uczucie zmęczenia, stany depresyjne, problemy ze snem itd. Badanie na tych samych osobach były przeprowadzane ponownie po paru latach – powtórzone w celu zbadania czy homeostaza hormonalna była bardziej korzystna. Niestety poziom fT3 nadal był znacznie obniżony (niżej norm funkcjonalnych).

Niestety udanie się do endokrynologa w wyżej opisanych sytuacjach niewiele zmieni, bo:

A) lekarz opiera diagnozę tylko na TSH i fT4 lub tylko TSH – a te wyniki w wyżej opisanej sytuacji będą wyglądać prawidłowo;

B) nawet jeśli się zbada fT3 – w opisanej sytuacji fT3 może być na dolnej granicy normy, co lekarz uzna za normalne;

C) nikt w Polsce nie patrzy na rT3, które będzie znacznie podwyższone i będzie widoczne zaburzenie proporcji pomiędzy Ft3, a rT3 i to powinno być zaadresowane.

D) jeśli ft3 zeszło niżej normy lekarz może uznać, że leczenie jest potrzebne – przepisując syntetyczny hormon T4 ( w postaci Letroxu, Euthyroxu, Eltroxinu), a;e niestety T4 mało tego, że nie pomoże, to jeszcze pogorszy sytuację w tym przypadku.Dlaczego? BO problem tu jest nie z niedoczynnością tarczycy i brakiem wystarczającej produkcji Ft4, a tylko z nie właściwie przebiegającą przemiana Ft4 do Ft3.

E) i na koniec – lekarz ma rację, że nie „leczy” zespołu niskiej Ft3 czy tzw. systemowej niedoczynności tarczycy, gdyż to się adresuję we współpracy z dietetykiem a nie lekami.

Biorąc pod uwagę, że każda następna redukcja powoduje dalsze spadki poziomu komórkowego T3 oraz jego wykorzystywania przez organizm, to możemy się okazać w bardzo niefajnej sytuacji metabolicznej.

Takie 25% procentowe zmniejszenie metabolizmu – opisane wyżej – równa się w przybliżeniu deficytowi 500-600 kcal dziennie. Zatem, aby utrzymać obniżoną wagę po redukcji teoretycznie trzeba by było jeść o te +/- 600 kcal dziennie mniej od wydatku energetycznego w porównaniu do punktu wyjściowego sprzed redukcji. A jak dużo czasu minie zanim organizm wróci do homeostazy? Bardzo dobre pytanie, na które odpowiem: „ZALEŻY, o ile w ogóle… bo ZALEŻY”. Jeśli nie wychodzimy z redukcji bardzo stopniowo i nie dajemy sobie wystarczająco czasu na tzw. REVERSE DIET albo DIET BREAK to zabieramy sobie szansę na powrót do normalności.

Tak więc… Wielu ludzi, którzy mieli w przeszłości parę epizodów z dietami redukcyjnymi i efektami jo-jo mają trudności z utrzymaniem wagi. Mało tego, mówią (i w cale nie kłamią) że naprawdę jedzą mało, a mimo to waga nie rusza w ogóle w dół lub też ćwiczą więcej niż inni bez żadnych efektów. Pojawia się uczucie bezsilności, bo nic absolutnie nie działa jak kiedyś.

Wiem z własnego doświadczenia oraz praktyki jak wiele osób popada w takie „dno metaboliczne” (skrót myślowy) i jak ciężko z tego wyjść. Owszem, można bardzo taką sytuację poprawić, ale to wymaga od takiej osoby mnóstwa czasu, pracy i zaangażowania. Zazwyczaj potrzebne jest 2x tyle czasu z właściwym podejściem do swojego zdrowia ile trwało złe podejście.

Niektóre osoby mogą popaść w takie „dno metaboliczne” po pierwszej „drakońskiej” redukcji, niektórym trzeba nad tym dłużej „popracować”.

P.S. Artykuł ma charakter informacyjny. Wyniki badań i dolegliwości warto konsultować z lekarzem.